Po drodze studiuje przewodnik, znalazłam dwie wsie, które kultywują obrzędy starowierców. Slava Cercheza i Slava Rusa – w tej drugiej miał na środku wsi stać jedyny w Europie klasztor żeński, może i stał ale myśmy go nie znaleźli. Za to znaleźliśmy klasztor męski i prawdziwego popa – wyglądał ci on jak Ivan Groźny, a obejście klasztorne z minionej epoki. Zagroda szokowa, pop też. Zadzwonił z komóry do bosa swego, a ten pozwolił klasztor otworzyć. Pop mówił trochę po angielsku, trochę po rosyjsku więc coś żeśmy się dowiedzieli. Do tej pory natomiast nie wiemy i nie rozumiemy co znaczyły słowa „żyje nas tu 6 lub 7” (powtórzył to dwa razy) – niby takie kształcone inżyniery. Pop pokazał starodruki, próbował wytłumaczyć co znaczy starowiercy, napewno zaitrygował więc doczytam i się doszkolę. W drodze z klasztoru spotkaliśmy osiołka – to już drugi zaglądający nam do autka bo Rumunia to kraj wolnych zwierząt – zwłaszcza bezpańskich psów.
Jedziemy drogą Tulcza-Konstanca, a tu dopiero szkolone inżyniery na odcinkach po parę naście lub paredziesiąt kilometrów asfalt pościągały, kamieni nawiozły (Jagodowa jak żywo) w sam raz na koła naszej „17” . Do Maćka bez kija nie podchodź, spokojność szlag trafił i miłość do Rumuni też. Ja strasznie chciałam wjechać do ..........., gdzie stworzono jedyne w Europie swoiste getto dla trędowatych, ale tylko nieśmiało napomknęłam i już mi się oberwało, że przygód mi mało itd. itp.