Dojeżdżamy do Braily – tam będziemy nocować. Wcześniej moja rodzinka postanowiła kategorycznie zbojkotować moją kuchnię i zacząć się stołować w Carrefourze (tanio, szybko i smacznie podobno, ja tego syfu nie ogądam, robię w tym czasie zakupy i jest OK)
Na campingu miły pan proponuje nam domki za 47 leji (dziękuje, postoję – mam za dużą wyobraźnię i te karaluchy już po mnie chodzą!)
Camping w sadzie – jak u Czechowa i na tym koniec – sanitariaty masakra!
Znów bardzo sympatyczny wieczór pod gwiazdami, niektóre spadają, a ja wypowiadam życzenia, może się spełnią.
05-08 Niedziela
Ptaszków śpiew w sadzie budzi mnie do rozpoczęcia kolejnego dnia naszej przygody. Śniadanko pod wiśnią, kawka z kardamonem – niebo. Rozanielona i podśpiewująca poszłam umyć naczynia i tu ... oj uryczałam się jak bóbr. Ja złe filmy ostatnio oglądałam „W krainie miodu i krwi” i „Ryzykantka” (pierwszy na raty, drugiego nie jestem w stanie). Sanitariaty w Braily przywołały koszmary, ja stąd wyjadę, a one były pewnie, są w nieludzkich warunkach przez ludzi zgotowanych.
Jedziemy nad morze – kierunek Konstanca i Mamaia.
Przeprawa promowa na Dunaju – wielkie mi halo – w Zdzieszowicach też jest. Bez emocji. Kawka nad Dunajem rewelacja i tylko towarzystwo weekendowe, cóż każdy ma swoje koko koko i tylko uszy się nie mogą przyzwyczaić. W autku włącze Grechutę i będzie OK. My kawczymy, Tomek łapie żaby, Ola je arbuza, a wokół pasterze pasą kozy, barany i krówki. Obrazek sielankowy. Jedziemy dalej bo morze oczekuje.
Po drodze idziemy na mszę, wszak niedziela – do cerkwi, a co tam, Bóg zrozumie, a że my nic nie rozumiemy pomodlimy się i jedziemy dalej.