Rodzinka wyżywiona na ryneczku, jedziemy dalej. Maciek jedzie, ja czytam biblię podróży tj. przewodnik po Rumuni. Mamy już nawet hymn podróży M.Grechuty.
Miejscowość Calnic – zamek, zabytek kl.”0” – jedziemy.
Każdych pieniędzy (a w Rumuni właściwie żadnych) wart, po prostu cud. Przed zamkiem przeżyłam traumę napadnięta przez wyskakujące z furmanek dzieci, które chciały ... właściwie czegokolwiek. Dostały polskie krówki (drobna refleksja – takiej radości w oczach moich dzieci nie widziałam chyba nigdy). Postój w zamkowych ogrodach na trawie – Rumunia jest piękna!